• przyprawa

    Pierwsze jezioro mazurskie jakie poznałem, to było Jezioro Drwęckie, wiecie już, to na któregp południowym brzegu leży Ostruda. Na jego przeciwległym końcu były Piławki, miejscowość, której jako takiej właściwie nie pamiętam. Nie zapomnę natomiast małego pensjonatu tuż nad zatoką. Niczego poza nim tam nie bylo. Pomieścił on latem 1963 nie tylko nasz obóz wędrowny, jakieś 27 osób, ale i paru innych gości, których rzecz jasna, nie znaliśmy. Pamiętam z tamtąd pierwszy chłodnik (na czarnych jagodach), pamiętam wieczorną taflę jeziora, równą jak lustro, zakłucaną jednak nad wyraz licznymi pluskami i zakolami po wynużeniach sporych ryb. Pamiętam wędkowanie niedaleko na południe od Mikołajek. Stoję po uda w wodzie, dookoła stado krów, które też szukały ulgi w chłodzie, a ja rzucam spławik między nie. Wyciągam przy tym raz po razie całkiem sporego okonia, a problemem były tylko dżdzownice w potrzebnych ilościach.Równie fajne są czarki i talerze „z ziarenkami ryżu” — mam kilka sztuk dzięki znajomym z Hongkongu, ale zapomniałam, jak toto się ładnie nazywa po angielsku (nie wiem, czy kiedykolwiek wiedziałam po polsku). Na pewno wygląda bardzo ładnie-efektownie, prześwietlone o kolacyjnej porze bocznym światłem wydłużającego się wieczoru… Lub tylko w dotyku – wypukłości ziarenkowe + zupa pomidorowa po powrocie z nart, zimowego wędrowania lub objazdu.Organizuję patio – brakuje mi parasola, bo stary jest do wyrzucenia, mech na nim rośnie :roll:

    Jerzor powiada, że niepotrzebny parasol, bo drzewa dają cień. Potrzebny, bo z tych drzew wpada do zupy-herbaty-wina czy czego tam to i owo, po to przede wszystkim ten parasol. I ochrona przed deszczem.A teraz czas na wieczorne flawonaidy. Najprościej, to kupić gorzkiej czekolady i.. do otworu gębowego. Ale nie najzdrowiej. Z czekoladą zawsze nieco cukru się spapusia, trochę chemii, bo bez niej ani rusz, no i trzeba zużyć parę banknotów. O wiele lepiej zaopatrzyć się w 100% gorzkie kakao, miód, śmietanka albo mleko, nieco cynamonu, zmielonych na puder orzechów, parę kropel wanilii (nie waniliny) i co najważniejsze burbona, rumu albo whisky. W przystępie rozbuchanego hedonizmu dodaję jeszcze obłoczek cayenne.

    Nasza domowa Wielka Łowczyni znowu się nie popisała – ustawiała się na podeście chyba z 5 minut, żeby skoczyć na chipmunka, który podjadał sobie coś na dole, nie zwracając na niebezpieczeństwo uwagi. Pozornie, jak się okazało, bo kiedy Mrusia zdecydowała się na niego skoczyć, umknął jak pocisk. Czego mu życzyłam, bo nie chciałabym być w sytuacji, żeby go salwować ze szponów kotki!

    Podczas ostatniego trzydniowego objazdu zima nam nie groziła. Przeciwnie, co dnia docenialiśmy cienistości i chmurki, niekiedy obniżające co prawda urodę urobku foto, ale chroniące nas przed przegrzaniem i „strzaskaniem na czerwony mahoń”

    Niestety, stan tych wód, jeśli chodzi o zarybienie, jest zatrważający, wprost nie do ogarnienia. Pisałem o tym już co najmniej jeden raz, lata temu, w odniesieniu do Jeziora Drawskiego, drugiego, co do wielkości jeziora w Polsce, leżącego najbliżej Żabich Błot. Tu nie wystarczą moim zdaniem sieci, tu trzeby chyba jeszcze i łowięnia prądem, ale najpewniej jeszcze i dynamitu.

    Chłop żywemu…


  • Commentaires

    Aucun commentaire pour le moment

    Suivre le flux RSS des commentaires


    Ajouter un commentaire

    Nom / Pseudo :

    E-mail (facultatif) :

    Site Web (facultatif) :

    Commentaire :